Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bliscy zaginionego Zbigniewa Łydki ze Świedziebni w powiecie brodnickim wciąż czekają na cud

Karina Knorps-Tuszyńska
Karina Knorps-Tuszyńska
Zbigniew Łydka ze Świedziebni po raz ostatni był widziany 5 marca 1998 r.
Zbigniew Łydka ze Świedziebni po raz ostatni był widziany 5 marca 1998 r. Karina Knorps-Tuszyńska
W marcu 2022 r. minęły 24 lata od zaginięcia Zbigniewa Łydki ze Świedziebni w powiecie brodnickim. Jego bliscy wciąż na niego czekają.
od 16 lat

"Pojechał do pana F. i już nie wrócił"

W czwartek, 5 marca 1998 r. 24-letni Zbigniew Łydka ze Świedziebni w powiecie brodnickim wracał z Łakinska w Rosji, do którego po raz trzeci wyjechał w sprawach służbowych związanych ze spółką, której był współwłaścicielem. Spółkę tworzył z Zygmuntem F. z miejscowości Księte, położonej ok. 5 km od miejsca zamieszkania Zbigniewa.

Wracający tego dnia z Rosji Zbyszek i kierowca mieszkający w Łodzi zostawili w Urzędzie Celnym w Brodnicy załadowany drewnem tir, a rano mieli załatwić wszystkie formalności. Gdy jechali w stronę Świedziebni i Księtego, wyjechał po nich Zygmunt F. i razem ruszyli samochodem w stronę Księtego na rozmowę podsumowującą wyjazd do Rosji. Gdy przejeżdżali przez Świedziebnię, Zbyszek powiedział, że chociaż na chwilę musi przyjechać do domu rodzinnego, aby przywitać się z rodzicami. Tak też zrobił. W domu rodzinnym pojawił się ze wspólnikiem Zygmuntem F., był tam zaledwie kilkanaście minut, ale zdążył powiedzieć swojej mamie, że ma dużo do opowiadania. Był wesoły. W takim humorze pojechał wraz ze wspólnikiem i kierowcą do Księtego. – I go zabrał. Pojechał do pana F. i już nie wrócił – mówi smutno Janina Łydka, matka Zbyszka.

Wszystko było umówione u góry

Ok. g. 22 do rodziców Zbigniewa przyjechał jego wspólnik, który powiedział, że Zbigniew uciekł. Przed tym wydarzeniem, według relacji świadków, po przyjeździe do Księtem wspólnicy mieli pić wódkę i nie miało dojść do kłótni. Co innego relacjonowali sąsiedzi, którzy matce Zbigniewa przekazali, że doszło wtedy do awantury, było głośno. Wspólnik odpowiedział na to później: - To jak go mieliśmy szukać? Po cichu?

Według relacji Zygmunta F., 5 marca 1998 r. Zbyszek zadzwonił do niego już z Działdowa i miał powiedzieć, żeby Zygmunt F. szykował wódkę, bo kierowcę tira trzeba ugościć. Według wspólnika, Zbyszek w jego domu był niespokojny już po wypiciu zaledwie dwóch kieliszków. Miał chodzić po domu, naprawiać z jego synem samochód, a podobno nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Z tego powodu żona Zygmunta miała odwieźć Zbyszka do domu. Z auta Zbyszek jednak miał wysiąść, mówiąc, że wróci do domu pieszo. Według relacji świadków, miał też zdjąć kurtkę, zrzucić ją i na podkoszulce uciec w stronę zabudowań. Matka Zbyszka zwraca jednak uwagę, że nie było widać śladów deptania na tej kurtce. Nie wyklucza, że jeśli próbowano porwać Zbyszka, to szarpnięto go za kurtkę i ją z niego zerwano siłą.

Jak wspomina Janina Łydka, mama Zbigniewa spadło wtedy wieczorem w ciągu zaledwie dwóch godzin mnóstwo śniegu, tyle, że o g. 22 ciężko było jechać samochodem, a o g. 6 kolejnego dnia już tego śniegu nie było. - Tak jakby wszystko umówione było nawet u góry – mówi matka Zbyszka. Jakby nawet Bóg nie chciał wskazać śladów, które pokazałyby, dokąd poszedł Zbigniew.

Jak relacjonuje matka Zbyszka, w nocy z 5 na 6 marca wspólnik Zbigniewa przyjechał do rodziców łącznie około trzy razy, aby powiedzieć, że Zbigniewa wciąż nie ma. I po latach matka zastanawia się, dlaczego tak naprawdę szukał dorosłego, 25-letniego mężczyzny, który miał iść do swojego domu, oddalonego od Księtego zaledwie o kilka kilometrów. Później usłyszała, że tej nocy Zygmunt F. wcale nie wracał do swojego domu szukać Zbyszka, tylko zawracał jeszcze w Świedziebni, żeby ponownie sprawdzać, co robi rodzina Zbyszka.

Kolejnego dnia zaalarmowano policję i straż pożarną. Zbyszka szukano m.in. przy pomocy łódki w pobliskim Jeziorze Księte i w rzeczce Pisie, na polach, bagnach. Poszukiwania prowadził także brat Zbigniewa i sąsiedzi. Nie udało się go jednak odnaleźć do dnia dzisiejszego. Minął 24. rok.

Wyjechał mimo strachu

25-letni Zbigniew Łydka pochodzący ze Świedziebni z zawodu był stolarzem, nie był notowany przez policję, nie miał długów w bankach czy zaległości w urzędach, prowadził własną działalność gospodarczą, jak czytamy w rejestrze firm, zajmującą się produkcją pozostałych wyrobów z drewna, z korka, słomy, materiałów używanych do wyplatania. 10 listopada 1997 r. wraz z Zygmuntem F. utworzył działalność zakresie import-eksport oraz handel artykułami spożywczo-przemysłowymi i obrót drewnem "Fixła", a w styczniu 1997 r. Zbigniew pierwszy raz wyjechał do Rosji w ramach tej działalności, aby przywieźć stamtąd tanie drzewo. Jego wspólnik Zygmunt F. nie wyjeżdżał z nim, ponieważ - jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie - miał zakaz opuszczania kraju.

Rodzina Łydków prowadziła dotąd spokojne życie. Zbigniew był właścicielem gospodarstwa po rodzicach, chciał zainwestować w nie pieniądze. Duże zarobki miały mu przynieść wyjazdy do Rosji. Po pierwszych podróżach służbowych zaczęły się jednak wątpliwości. Gdy Zbyszek wrócił do Polski, zachowywał się inaczej niż zwykle, był zamyślony, mówił, że w hotelu, w którym był pilnowano go, nie mógł nawet wyjrzeć przez okno. Gdy próbowano załadować mu spróchniałe drzewo, a Zbigniew powiedział, że go nie weźmie, jeden z mężczyzn złapał za kawałek drewna i grożąc zapytał: "Co ci się tu nie podoba?" Mimo obaw, Zbigniew wyjechał do Rosji po raz trzeci. Rodzice mu ten wyjazd odradzali, ale Zbyszek obawiał się reakcji starszego wspólnika, który biorąc pod uwagę wiek mógłby być jego ojcem. Jak mówił Zbyszek, gdyby zrezygnował z wyjazdów, chyba by go Zygmunt F. zatłukł. Uważał, że nie ma odwrotu.

Tajemniczy rosyjski konsul

Wyjazdy do Rosji miały rozpocząć się od znajomości z konsulem rosyjskim Kolesnikovem, w którego domu w Warszawie Zbigniew robił schody. – Gdyby nie poznał tego konsula, pewnie nic by się wydarzyło – uważa jego mama. Konsul ten miał mieć rzekomo w Rosji prywatne drzewo. Zbyszek miał go poznać za pośrednictwem swojego byłego szefa. O to, czy rzeczywiście się znali i co konsul wiedział na temat wyjazdów Zbigniewa do Rosji zapytaliśmy Komendę Powiatową Policji w Brodnicy, Prokuraturę Rejonową w Brodnicy, a także Konsulat Generalny Federacji Rosyjskiej. Z brodnickiej policji nie otrzymaliśmy odpowiedzi na pytanie, czy Komenda Powiatowa Policji w Brodnicy sprawdziła, czy Zbigniew Łydka znał się z rosyjskim konsulem Kolesnikovem, jednak warto zaznaczyć, że w wywiadzie sprzed lat z Polskim Radiem PiK policjantka z Brodnicy przekazała, że w aktach sprawy nie było wzmianki o osobie o nazwisku Kolesnikov. Niestety, także prokurator z Prokuratury Rejonowej w Brodnicy nie odpowiedziała nam na zadane pytania dotyczące znajomości Zbyszka z rzekomym konsulem.

- Analizy dotyczącej czy i jak bardzo spójne były zeznania świadków oraz czy i jakie wątki były sprawdzone nie jestem w stanie wykonać, bowiem nie dysponuję aktami głównymi sprawy, które uległy zniszczeniu

- przekazała Alina Szram, prokurator Prokuratury Rejonowej w Brodnicy.

Jest to bardzo smutna informacja, ponieważ rodzice Zbyszka, Janina i Józef, wciąż chcą poznać prawdę, wciąż liczą, że uda się ponownie zbadać tę sprawę i wyjaśnić okoliczności zaginięcia mężczyzny. – Chciałabym to jakoś odnowić, może coś by się wyjaśniło, bo zbytnio nie wierzę, że nie żyje. Mam nadzieję, że chociaż przed śmiercią dowiem się, co się stało – powiedziała nam jego mama.

Z konsulatu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Różne hipotezy

Matka Zbigniewa nie wyklucza, że jej syn wciąż żyje. Wie, że był pracowity i mógł się komuś przydać do pracy. Przez długi okres nie zamykała na klucz drzwi wejściowych do domu, mając nadzieję, że gdy Zbyszek nie będzie dawał rady pracować, to ktoś go przywiezie i porzuci pod drzwiami jego domu. Tak też powiedziała jej wróżka z Działdowa, która z kart wywróżyła, że Zbyszek jest w gorszej sytuacji niż jego rodzice - został porwany, żyje, ale ciężko pracuje i nie może się stamtąd wydostać, ale nie przebywa daleko. Według wróżki, udział w tym procederze miała brać kobieta. – Oddadzą ci go, gdy już do niczego nie będzie się nadawał – powiedziała wróżka.

- Mam takie przeczucie, że Zbyszek gdzieś jest, bo pan F. opowiadał coś o narkotykach, o handlowaniu. Może mu je dali. Prawdopodobnie po tym rozum można stracić. Mam na uwadze, że on może gdzieś jest – mówi matka. I nie wyklucza, że Zbyszkowi Zygmunt regularnie podawał narkotyki, bo Zbyszek często do niego do domu przychodził wieczorami.

Wróżka z Działdowa to nie jedyna osoba, która wizjami próbowała pomóc rodzinie w odnalezieniu Zbyszka. Rodzice Zbigniewa szukali pomocy u różnych jasnowidzów, o których słyszeli, m.in. z Mławy, który 6 marca, tuż po zaginięciu powiedział, że Zbyszek żyje; ze Zbójna, który wskazał miejsce, w którym znajdować się miały zwłoki, a dokładnie w szambie wspólnika Zbyszka; z Siemiątkowa, który powiedział, że Zbyszkowi dobrze jest tam, gdzie jest i radził dać na wypominki; u Krzysztofa Jackowskiego z Człuchowa, który wskazał, że Zbyszek był przetrzymywany, bity, a później został zastrzelony i zrzucony z zazdrości, co według matki najbardziej pasowało do opisu świadków i było najbardziej prawdopodobne. Jeden z jasnowidzów wskazywał na mostek. Przewieziona do wąchania jasnowidzom kurtka u jednego z nich pozostała już na zawsze.

Rodzice nie mają także portfela Zbyszka, chociaż ten był wewnątrz rzekomo zrzuconej przed domem w Księtem kurtki. Jak do tego doszło? Matka Zbigniewa trzymając przy Zygmuncie F. tę kurtkę, którą Zbyszek miał na sobie po raz ostatni, chciała wziąć portfel z kieszeni, ale wtedy Zygmunt F. powiedział, że to portfel jego syna, który zresztą był w podobnym wieku co Zbyszek. Czy Zygmuntowi F. zależało na pieniądzach? To niewykluczone, bo miał powiedzieć kiedyś do rodziców Zbyszka, że jeśli dadzą mu 8 tys. zł, to Zbyszek się odnajdzie. Innego razu poprosił rodziców o dowód osobisty Zbyszka, niby potrzebne było zdjęcie dla jasnowidza, który miał próbować wskazać miejsce pobytu Zbyszka, a okazało się, że na dowód Zbyszka jego wspólnik odebrał jego pieniądze za drewno w Iławie i nie przekazał ich rodzicom Zbigniewa. W Iławie Zygmunta zapytano go, gdzie jest Zbyszek, a on odpowiedział, że w pilnej sprawie pojechał do Niemiec. Miał wtedy odebrać za drewno 28 tys. zł. Do wątku Niemiec wrócił także kiedyś podczas rozmowy z rodzicami Zbyszka. Powiedział, że Zbyszek wyjechał do Niemiec i za 10 lat wróci bogaty.

Oprócz kurtki rodzice od Zygmunta F. otrzymali torbę, w której były wyłącznie dwa krawaty i grzebień. Gdy F. przyjechał wtedy z ubraniami Zbyszka, ukląkł przed jego matką i mówił, że nic mu nie zrobił. A pani Janina Łydka uważa, że jeśli ktoś klęka, to jest winny.

Narkotyki w drewnie?

Plotki we wsi głosiły, że do tragedii mogło dojść przez zazdrość starszego wspólnika, ponieważ Zbigniewowi dobrze się powodziło albo przez porachunki finansowe, ale i w tle tej sprawy miały być narkotyki. Po zaginięciu matka Zbyszka pojechała zatem do Iławy, w której rozładowywano drewno, aby dowiedzieć się czegoś więcej o interesach syna. Tam dopytywała o plotki o narkotykach. Jak się dowiedziała, drzewo rozładowywał Zygmunt F. ze swoim synem. Co dziwne, Zygmunt F. sam wspominał kiedyś o narkotykach - mówił, że Zbyszek wyrzucił gdzieś narkotyki "i teraz go mają".

Gdy rozładowywano drewno w Iławie, to jedno drewno było spróchniałe, przecięte na pół, tak, jakby zostało tam coś włożone, a następnie wyjęte. Były plotki, że przewieziono wtedy narkotyki.

Zagadkowa jest także historia listu, który rzekomo został wysłany przez konsula do wspólnika Zbyszka. Otóż Zygmunt przekazał, że w liście konsul informował go, że Zbyszek jest w Rosji, dobrze się ma i wróci za 10 lat. Co więcej, list napisany na maszynie trafił na policję. Matka Zbyszka zauważyła jednak, że na kopercie było pismo F.

Po tygodniu od zaginięcia Zygmunt F. powiedział, że to będzie cud, jeśli Zbyszek się znajdzie.

Kilkanaście lat temu Zygmunt F. wraz z żoną opuścił dom w Księtem, w której to miejscowości prowadzili sklep i wyjechali do Wielkiej Brytanii. Firma "Fixła", którą prowadził ze Zbyszkiem od wielu lat nie istnieje. Ich syn Mariusz, który 7 marca był także w domu i jest jedną z ostatnich osób, która go widziała nigdy nie został przesłuchany. Od 2003 r. Mariusz jest poszukiwany przez policję, m.in. za doprowadzanie innej osoby do obcowania płciowego lub do poddania się innej czynności seksualnej albo do wykonania takiej czynności przez nadużycie stosunku zależności lub wykorzystanie krytycznego położenia osoby, kradzież z włamaniem, przywłaszczenie powierzonej rzeczy ruchomej.

Matka Zbyszka zauważa, że skoro Mariusza policja nie może znaleźć od tak wielu lat, to pewnie słabo szukają i zapewne tak samo kiepsko szukali jej syna.

Większość świadków nie żyje

Komenda Powiatowa Policji w Brodnicy prowadziła działania poszukiwawcze Zbigniewa Łydki od piątku, 6 marca 1998 r. Tego dnia o g. 17.10 otrzymali informację o zaginięciu. Sprawę prowadziło trzech policjantów, a 26 października 1998 r. policja umorzyła dochodzenie w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci w Księtem. Jak napisano w postanowieniu o umorzeniu tego dochodzenia, podstawą do jego wszczęcia były zeznania ojca Zbigniewa, czyli Józefa Łydki, że syn mógł zostać zamordowany przez swojego wspólnika, a jego zwłoki mogły zostać ukryte w szambie ściekowym na terenie jego posesji. Z racji, że zarówno poszukiwania ciała w terenie, jak i w odpompowanym szambie nie przyniosły efektu w postaci znalezienia Zbigniewa lub jego ciała, nie znaleziono też jakichkolwiek przedmiotów, które mogłyby stanowić dowód przestępstwa, a i od świadków nie uzyskano istotnych informacji, zdecydowano o umorzeniu dochodzenia. W 2003 r. brodnicka policja zwróciła się za pośrednictwem Biura Międzynarodowej Współpracy Komendy Głównej Policji w Warszawie o wszczęcie poszukiwań Zbigniewa na terenie Europy.

- Sprawa poszukiwawczo-identyfikacyjna została zakończona w czerwcu 2015 r. W maju 2018 r. sąd uznał Zbigniewa Łydkę za zmarłego. Policjanci prowadzili sprawę poszukiwawczą. W trakcie prowadzone było również postępowanie w sprawie o nieumyślne spowodowanie śmierci, jednak zostało ono umorzone z powodu braku znamion przestępstwa. Wszystkie informacje, które docierały do funkcjonariuszy zostały przez policjantów sprawdzone. Nie wniosły one nic nowego do sprawy poszukiwawczej

- przekazała asp. szt. Agnieszka Łukaszewska, oficer prasowy Komendanta Powiatowego Policji w Brodnicy.

Z kolei Alina Szram z Prokuratury Rejonowej w Brodnicy przekazała, że brodnicka prokuratura nadzorowała jedno postępowanie przygotowawcze prowadzone w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Zbigniewa Łydki, a umorzone zostało z uwagi na niepopełnienie przestępstwa.

Świadkowie związani z tą sprawą w większości nie żyją. Nie żyje też m.in. bliski kolega Zbyszka, Marcin.

Czas nie goi ran

Rodzice Zbigniewa w 2007 r. zwracali się do Ministerstwa Sprawiedliwości w celu wznowienia poszukiwań ich syna. Jak napisali w piśmie, według nich w tej sprawie przeprowadzono postępowanie zbyt krótko, powierzchowne i "byle jak". Napisali m.in.: "Mamy pewne poszlaki oraz zwyczajne rodzicielskie przeczucie, że mimo upływu lat nasz syn żyje, tylko z niewiadomych powodów nie może się z nami skontaktować i wrócić do domu". I dodali: "Czas nie goi ran. Dla nas rodziców ta sprawa cały czas jest wielką tragedią rodzinną". Rodzice zwrócili się także w 2003 r. do Rzecznika Praw Obywatelskich, który zauważył, że policja od 6 marca 1998 r. prowadzi działania identyfikacyjno-poszukiwawcze i w tej sprawie współpracuje z Janiną i Józefem Łydkami. RPO przypomniało w piśmie, że w sprawie rozpytani byli członkowie rodziny, znajomi Zbigniewa, dokonano nie tylko opróżnienia zbiornika z nieczystościami na posesji Zygmunta F., ale także przeprowadzono badania identyfikacyjne szczątków zwłok ludzkich odnalezionych na terenie Wołomina, które to badania zaprzeczyły, jakoby były to kości Zbyszka. Kości te znaleziono dwa lata po zaginięciu mężczyzny. Warto wspomnieć, że w ramach poszukiwań straż pożarna wypompowała także wodę ze zbiornika na polu Mirosława J. Także tam nic nie znaleziono.

Niestety, zarówno Ministerstwo Sprawiedliwości, jak i Rzecznik Praw Obywatelskich nie podjęli oczekiwanych przez państwo Łydków kroków, mających na celu wznowienie sprawy.

Uznany za zmarłego

- Nic gorszego. Drugi syn zmarł w grudniu, to pójdę na grób. Wolałabym nic nie mieć, tylko wziąć rodzinę za rękę

– mówi mama Zbyszka Janina Łydka.

Z uwagi na upływ czasu Zbyszek jest uznany za zmarłego. W kościele w Świedziebni co niedzielę wierni modlą się za Zbyszka podczas wypominek. W marcu od zaginięcia Zbyszka minęły 24 lata.

- To będzie cud, jeśli się nasz Zbyszek znajdzie

– uważa jego matka Janina Łydka. I wciąż czeka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na brodnica.naszemiasto.pl Nasze Miasto